(4) – Niezaprzeczalnie

Strachy na Lachy – Piła Tango

Budzisz się razem ze słońcem. Pierwszy. Jest jakoś przed piątą.
Spoglądasz na dziewczynę, która wciąż leży obok – na szczęście. Gdzieś w szale poprzedniego dnia zgubiła szpilki, więc w końcu widzisz, jaka jest niewielka. Leży obok ciebie nago, zasłaniając się satynową pościelą. Delikatnym ruchem odgarniasz jej jasne włosy, opadające na twarz, bo chcesz się uważniej przyjrzeć. Kiedy już czujesz ciepło jej skóry, nie możesz się oprzeć. Dotykasz opuszkami palców linii szczęki, łabędziej szyi, potem ramienia. Przestajesz. Jest jeszcze wcześnie, nie chcesz jej obudzić.
Wzdycha przez sen, a ty zamierasz na sekundę, by potem uśmiechnąć się do siebie łobuzersko, przypominając sobie noc i jej głęboki szept, gdy wymawiała twoje imię. Zamykasz oczy, przełykasz ślinę. Spałeś niewiele, ale nie czujesz się zmęczony, właściwie to czujesz się pobudzony jak nigdy. Wstajesz, znajdujesz swoje bokserki pod drzwiami, zakładasz je i idziesz do kuchni. Po drodze mijasz jej sukienkę, zatrzymujesz się na chwilę, bierzesz ją w dłonie i zabierasz ze sobą. W kuchni składasz ją i zostawiasz na blacie. Bardziej z przyzwyczajenia niż z chęci robisz sobie kawę i siadasz na stole, obserwując drzwi.
Nie pozwolisz jej się wymknąć, nie ma mowy.
Budzi się dwie godziny później. Przez chwilę jest kompletnie zamroczona, ale jest to inny rodzaj zamroczenia, niż zdarzał się jej dotychczas. Wczoraj nie piła, lecz była wszystkiego całkowicie świadoma. Dzisiaj nie może więc zamknąć się w kopule, odizolować od ludzi i wszystko zrzucić na kac. O, nie.
Niepewnie otwiera oczy i rozgląda się. W łóżku leży sama, naga, a jego nie ma obok. Nie zastanawia się długo, wstaje, nie szuka swoich ubrań - miała ich tutaj raczej niewiele, po za tym, on i tak widział ją już nago. Uśmiecha się lubieżnie. Tak, poznał jej ciało wystarczająco dobrze. Wychodzi z sypialni i wtedy nie ma już odwrotu. Szuka go. Karci się jeszcze po drodze, że nawet nie zerknęła w lustro, dłońmi próbuje choć trochę przygładzić włosy.
Kiedy wchodzi do kuchni, uważnie patrzysz, jak na chwilę zamiera. Od razu spogląda ci w oczy i po prostu stoi i patrzy. O co może jej chodzić? Czeka na twoją reakcję.
- Szukasz sukienki? – pytasz.
Kręci przecząco głową.
Uśmiechasz się – nie możesz się powstrzymać. Jesteś zadowolony. Czyżby ona też miała zamiar dzisiaj nie uciekać?
- Dzień dobry – mówisz w końcu.
Rozluźnia się, posyła ci uśmiech i idzie w twoją stronę. Zatrzymuje się przed tobą, zabiera kubek z kawą z twoich dłoni i przykłada do ust.
- Zimna – ostrzegasz ją, ale jej to chyba nie przeszkadza. Ty nie lubisz zimnej kawy, ona nie narzeka.
Potem odkłada kubek gdzieś za ciebie i wsuwa się w twoje ramiona, na powitanie całując cię w obojczyk. Przyciągasz ją do siebie i trwacie tak przez chwilę.
- Przepraszam – mruczysz jej we włosy – Nawet nie wiem, jak się nazywasz… - znowu próbujesz, może dzisiaj ci się uda, Hummels.
Podnosi głowę, by spojrzeć ci w twarz.
- Już ci mówiłam – kręci z rozbawieniem głową. Dłońmi błądzi po twoim torsie, co skutecznie cię rozprasza - Jestem Kopciuszkiem. A ty, Matts, będziesz od dzisiaj moim Księciem.

***
nieistniejmy, proszę. tak mi smutno, tak mi źle.


(3) – Nieprzyzwoicie

Mans Zelmerlow – Brother Oh Brother

  Uśmiecha się do ciebie, stojąc w progu, a ty patrzysz na nią, jak zaczarowany.
- Cześć, Matty – wita cię.
Jest ubrana w czerwoną sukienkę, która tak diabelsko pięknie opina jej zgrabną, niewielką sylwetkę. Możesz sobie tylko wyobrażać, co kryje się pod nią, ale już ci się to podoba. Jej jasne włosy są upięte wysoko, ale pojedyncze kosmyki i tak wydostają się na wolność i dodają niemożliwego do opisania wdzięku jej twarzy. Oczy podkreśliła jakimś magicznym kosmetykiem, którego nazwy nawet nie znasz, ale który sprawia, że wyglądają na jeszcze bardziej niebezpieczne. Kocie, tajemnicze, nieprzyzwoicie pociągające. Usta wykrzywia w ironicznym uśmiechu. Nosi szpilki. O Boże, jest w szpilkach i mimo to jest niższa od ciebie.
Trzymaj się, stary, nie możesz tak łatwo stracić głowy!
Ale prawda jest taka, że gdy tylko ona wchodzi do twojego mieszkania, całkowicie się gubisz. Przegrałeś. Dopadła cię. Masz tylko nadzieję, że porażka nie będzie bardzo bolesna.
Nie wiesz, skąd zna twoje imię, ale irytuje cię fakt, że ty wciąż nie znasz jej. Kiedy próbujesz ją o to zapytać, przerywa ci:
- Ładnie tu mieszkasz.
Nie wiesz, co masz zrobić, kiedy tak chodzi po twoim całkiem sporym mieszkaniu i rozgląda się, jakby była twoją przyjaciółką, która - ot tak sobie  - wpadła na kawę. Jakby bywała tu codziennie i robiła to od zawsze. Jakby od zawsze była w twoim życiu.
Tak naprawdę jest dziewczyną, przez którą od półtora roku nie możesz normalnie funkcjonować.
I teraz nagle jest tutaj, a ty drżysz, bo nie potrafisz się już opanować. Poprawka – ty nie chcesz się opanowywać. Czekałeś na to od waszego ostatniego spotkania. Czekałeś na to od zawsze. Podchodzisz do niej pewnie. Milknie, już nie wygłasza zbędnych uwag na temat twoich mebli i koloru ścian. Wyczuwa, o co ci chodzi.
 Porywasz ją w ramiona i zamykasz jej usta zachłannym pocałunkiem. Starasz się przekazać jej jak bardzo zdesperowany i zły jesteś. Zły, bo ona najzwyczajniej w świecie się tobą bawi. Nie przywykłeś do tego, by ktoś z ciebie drwił. Nie pozwolisz jej już na to.
Szukasz palcami zapięcia jej sukienki. Byłoby ci łatwiej, gdybyś spojrzał chociaż na chwilę, ale nie możesz oderwać się od jej ust - do bólu słodkich, kuszących. W końcu to ona przerywa i pomaga ci. Czerwony materiał spływa po jej ramionach, piersiach, udach, ostatecznie leży na podłodze. Pod spodem jest naga. Była świadoma, po co tu przychodzi. Przygotowała się. Podziwiasz jej ciało tylko przez sekundę, bo potem łapczywie łapiesz ją w talii i przyciągasz do siebie. Czujesz ją przy sobie. Jej ciepło. Jej pragnienie. Unosisz dłoń i uwalniasz jej włosy. Kaskadą spadają na plecy. Wtulasz się w nie i upajasz jej zapachem. Mógłbyś umrzeć w tym miejscu. Tak jest ci dobrze.
Kładziesz dłonie na jej pośladkach, unosisz ją, a ona obejmuje cię nogami, ręce kładąc na twoich ramionach. Przysuwasz ją do ściany, bo czujesz, że nie jesteś w stanie długo jej tak utrzymać. Wciąż drżysz, cały drżysz z niecierpliwości. W końcu ona przejmuje inicjatywę – rozpina twoją koszulę i delektuje się momentem, gdy zdejmujesz ją i rzucasz w kąt. Patrzy na grę twoich mięśni i bardzo jej się to podoba. Sięga do zapięcia twoich spodni. Wystarczy jej chwila i jesteś już przy niej, w niej. Całujesz ją, tłumiąc jęki. Nie bawicie się w zbędne przedłużanie. Nie tego teraz chcecie. Nawet nie próbujecie się powstrzymać. Na to jeszcze będzie czas. Sporo czasu.
Bo tym razem nie pozwolisz jej odejść. 

















nie wiem, skąd się to wzięło. ale jest, istnieje, enyoj...